O Mołdawii na ogół wiemy niewiele. Owszem, jest taki kraj – gdzieś w Europie, wciśnięty pomiędzy Rumunię i Ukrainę – była Socjalistyczna Republika Radziecka… i to w sumie na tyle. Kraj, który jako ten najbiedniejszy w Europie – jawi się niczym ostatnia biała plama na turystycznej mapie Starego Kontynentu.
Przed pierwszą podróżą nie dziwiły mnie zatem pytania w stylu: „po co tam jechać?”. Co więcej – tego rodzaju pytania tym bardziej przestają dziwić, po kilku pobieżnych rozmowach ze zwykłymi Mołdawianami, którzy z rozbrajającą wręcz szczerością przyznają, że w ich kraju tak naprawdę zbyt wiele do zwiedzania nie ma. I pozornie można przyznać im rację… Pozornie – bo każda prawda ma swoje różne oblicza, a ponadto – niekiedy zależy od punktu odniesienia.
W Polsce już dawno uporaliśmy się z tym problemem – mamy swoje produkty eksportowe, mamy usłany zabytkami Kraków, mamy kolebkę Solidarności – Gdańsk, mamy malowniczą Krainę Wielkich Jezior, mamy „dzikie” Bieszczady… mamy wiele innych walorów, które, po latach socjalistycznego marazmu, nauczyliśmy się promować. Republika Mołdawii, jako niezależne państwo, powstała dopiero po rozpadzie Związku Radzieckiego, w 1991. Mołdawianie, z dnia na dzień, obudzili się w zupełnie odmienionej rzeczywistości – a kiedy ktoś rzuca nas na głęboką wodę – to, nie mając wyboru, uczymy się samodzielnie pływać, ale nie od razu stajemy się Michaelem Phelpsem… Przed Mołdawią wciąż pozostaje pewna droga do pokonania – przede wszystkim w sferze pracy nad świadomością własnych atutów i wiary w to, że można je wypromować przed światem. A przyznać trzeba, że kraj jest naprawdę ładny i ciekawy – urzeka krajobrazami i zielenią, której jest tam naprawdę dużo (największy udział terenów zielonych w Europie!).
Podróżując po Mołdawii mamy sposobność podziwiać krajobrazy, zdominowane przez obszerne areały upraw – w szczególności winorośli i kukurydzy. Tak, tak – w kraju, zlokalizowanym na dnie, istniejącego przed milionami lat, Morza Sarmackiego, gleby są znakomite. Na tyle, że rolnik, poza zasiewem, niewiele musi robić – a plony i tak będą obfite. Uwagę zwracają także dość liczne sady (głównie jabłoniowe i śliwkowe), pola lawendowe, a także wielkie połacie uprawy słoneczników, które to, szczególnie spektakularną scenerię tworzą w okresie kwitnienia – czyli w drugiej połowie czerwca i w lipcu. Mołdawia to także wspaniałe i unikalne w skali światowej zabytki – tu wspomnieć należy przede wszystkim o kompleksach skalnych klasztorów – w tym, uchodzącym za jeden z największych w Europie – Manastirea Tipova, czy rozległym kompleksie archeologiczno – krajobrazowym Starego Orgiejowa (Orheiul Vechi).
Mołdawia to królestwo wina. Wino jest w tym kraju uważane za skarb narodowy, a tradycje winiarskie w tej części świata sięgają czasów antycznych. Wina mołdawskie, dziś, cenione są na całym świecie, a to, co przyciąga turystów, to nie tyle zabytki sensu stricte, co winnice – jedyne takie na świecie. Jakkolwiek, jest to temat, zasługujący na osobny wpis… Idąc dalej, Mołdawia to wspaniałe zespoły klasztorne, w których zachwycają misternie zdobione cerkwie – tu warto przywołać chociażby monastery: Curchi, czy Capriana. Ogromna większość obiektów sakralnych na terenie kraju doznała zniszczeń na skutek II wojny światowej. Natomiast, już po wojnie, padły one ofiarą komunistycznej propagandy. Obiekty klasztorne były przekształcane w szpitale (m.in. psychiatryczny, czy gruźliczy), inne służyły jako wiejskie sale, czy kantyny, a często nawet same cerkwie zostawały przeznaczane na magazyny… Sowieci zagrabili to, co cenne – ikony, księgi i manuskrypty, a mnichów, jako „wrogów kolektywizacji”, wysiedlili. W rezultacie – niegdyś pełne świetności klasztory, popadły w niedolę. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero na fali pieriestrojki Michaiła Gorbaczowa – kiedy to klasztory zostały zwrócone kościołowi i ponownie zaczęły pełnić swoje pierwotne funkcje.
Dziś, nam współcześnie odwiedzającym Mołdawię, trudno sobie wyobrazić ogrom prac, jakie zostały wykonane, aby odrestaurować poszczególne cerkwie, przywracając im dawny blask. W wielu przypadkach, mamy wrażenie, jak byśmy wchodzili do nowo wybudowanej świątyni, gdzie uwagę zwracają pozłacane ikonostasy, przypominające nieco barokowe ołtarze, znane z kościołów katolickich, czy imponujące freski, zdobiące ściany i sklepienia. Wiele prac renowacyjnych wciąż pozostaje w toku; zmiany zachodzą powoli, a i kurs geopolityczny wcale nie jest taki klarowny – bo w kraju zdaje się być tylu zwolenników integracji z UE, co przeciwników, opowiadających się za bliską współpracą z Rosją.
Co do samych zmian – ich największą dynamikę widać w stolicy – w Kiszyniowie, gdzie praktycznie na każdym kroku coś jest remontowane. Mimo wszystko, jeśli ktoś oczekuje atrakcji turystycznych na skalę światową, to w Kiszyniowie ich nie znajdzie. Owszem, miasto ma do pokazania kilka ciekawych cerkwi – na czele z główną katedrą mołdawskiego kościoła prawosławnego (Sobór Narodzenia Pańskiego), czy ciekawie położoną, na wzgórzu, nieopodal rzeki Byk, ormiańską cerkwią, niesamowicie kontrastującą na tle otaczających ją postsowieckich blokowisk (ciekawostka: to właśnie w tym miejscu znajduje się kolebka miasta…). Pisząc o Kiszyniowie, na myśl przychodzi główna, miejska arteria – czyli bulwar Stefana Wielkiego. Wokół niej koncentruje się, tak naprawdę, wszystko, co ważne – jest łuk triumfalny, wzniesiony ku chwale wojsk rosyjskich, zwycięskich w wojnie z Turkami; są budynki rządowe; jest parlament i pałac prezydencki… wreszcie, na postumencie, przed jednym z wejść do parku, nazwanego jego imieniem, stoi dumnie i on sam – Stefan cel Mare si Sfant – Stefan Wielki i Święty. Wielki – bo w dziejach Hospodarstwa Mołdawskiego zasłynął jako najwybitniejszy władca, który przez długi czas dzielnie stawiał opór najazdom tureckim. Święty – bo walcząc przeciwko Turkom, bronił chrześcijaństwa i wspierał kościół; ponadto, ma na swoim koncie wiele fundacji klasztorów. Stefan Wielki cieszy się w Mołdawii swoistego rodzaju kultem. Jego wizerunek znajduje się niemal w każdej cerkwi, a pod pomnikiem w Kiszyniowie często składane są kwiaty – szczególnie przez młode pary, które, chcą w ten sposób okazać swojemu Świętemu Wodzowi wdzięczność. Co więcej – Stefan Wielki widnieje na wszystkich nominałach mołdawskich lejów…
Znany rosyjski poeta, Alexander Puszkin, przebywał przez 3 lata w Kiszyniowie na zesłaniu. Pisał wówczas o nim: „miasto przeklęte” – choć lubił uciechy, które to miasto miało mu wówczas do zaoferowania. Dziś uciech nie ma. Jest natomiast ogromna życzliwość i otwartość ze strony ludzi, którzy zdają się żyć bieżącym dniem, dostrzegać dobre strony i nie rozpaczać, że otaczająca ich rzeczywistość nie jest może taka, o jakiej by marzyli. A że w Polsce uwielbiamy narzekać i zawsze znajdujemy ku temu stosowny powód – to pobyt w Mołdawii może stanowić źródło pozytywnej refleksji. Tym bardziej warto tu się wybrać…
Tekst i zdjęcie: Szymon Galas