fbpx
google maps

Mołdawia – Kraina winem płynąca

Mołdawianin bez wina, to nie Mołdawianin – tak głosi jedno z miejscowych powiedzeń. Wino w Mołdawii zajmuje szczególne miejsce – ma rangę narodowego skarbu. Nie jest uznawane za alkohol – raz, że jest zbyt słabe, aby można było je uznać za alkohol, a dwa – jest boskim nektarem, czyli czymś „wyższej idei”. Mołdawianie podkreślają, że ich kraj po to został stworzony, aby jego urodzajne ziemie mogły porastać najlepsze winorośle.

I nawet, gdy spojrzymy na mapę – to zauważyć możemy, że kontur Mołdawii przypomina nic innego, jak dorodną kiść winogrona…W Mołdawii wino jest wszechobecne – jest elementem kultury. Niemal każdy Mołdawianin produkuje je na swoje indywidualne potrzeby – oczywiście według domowej, babcinej receptury, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Wino pije się przy każdej możliwej okazji i – co ważne – pijąc je w towarzystwie, zawsze należy robić to „do dna”, gdyż ewentualne pozostawienie choćby łyczka, zwiastuje dla gospodarza łzy i niepowodzenie.

Tradycje winiarskie w Mołdawii sięgają czasów antycznych – czyli czasów, kiedy nikt jeszcze nawet nie przypuszczał, że kiedyś powstanie takie państwo jak Mołdawia. Natomiast warunki sprzyjające uprawom winorośli zdają się istnieć na tym obszarze od zawsze. Te sprzyjające warunki to przede wszystkim: łagodny, umiarkowany klimat, nizinno-pagórkowate ukształtowanie powierzchni oraz doskonałe gleby. Otrzymując od Matki Natury taki skarb, sektor winiarski w Mołdawii wprost nie mógł się nie rozwijać. Dziś, wino zdaje się stanowić słowo-klucz i zarazem największy, narodowy kapitał. Do tego stopnia, że to nie zabytki, a właśnie wino jest tym, co w głównej mierze motywuje turystów do przyjazdu do Mołdawii. Mało kto wie, że to właśnie w Mołdawii znajdują się dwie największe na świecie piwnice winiarskie!

Mianem posiadania tych największych szczyci się winnica Milestii Mici, zlokalizowana kilkanaście kilometrów na południe od Kiszyniowa. Mówiąc „piwnica” nie zdajemy sobie sprawy, że w tym przypadku jest to tak naprawdę podziemne miasto – a może właściwszym słowem byłaby nawet „metropolia”… Po Milestii Mici poruszamy się własnym pojazdem – podziemne tunele (z których każdy ma swoją nazwę, odnosząca się do poszczególnych szczepów winorośli) są na tyle szerokie, że bez problemu może się po nich przemieszczać nawet bus. Korytarzy jest łącznie ok. 200 km(!), z czego oczywiście do zwiedzania udostępniony jest zaledwie niewielki fragment. Milestii Mici to dziś największa przechowalnia wina na świecie – zmagazynowano tutaj niemal 2 mln butelek. Jak i kiedy to wszystko się zaczęło? Stosunkowo niedawno, bo w przypadku tej winnicy – dopiero w 1969. Natomiast, aby zrozumieć „dlaczego” – należałoby się cofnąć znacznie dalej – o wiele milionów lat, kiedy to na obszarze współczesnej Mołdawii znajdowało się Morze Sarmackie. Na skutek zachodzących, na przestrzeni dziejów, procesów geologicznych, Morze zanikło, a na jego dnie wykształciła się skała osadowa, zwana muszlowcem – tworzona przez osady denne i pancerze zamieszkujących morskie środowisko mięczaków. Skała ta posłużyła jako materiał, wykorzystywany w Kiszyniowie, przy odbudowie wielu budynków i świątyń, które ucierpiały w trakcie II wojny światowej (Kiszyniów, podobnie jak Warszawa, został mocno zniszczony). Surowiec w wielu miejscach nie był pozyskiwany metodą odkrywkową – w zamian, drążono tunele. A że warunki, panujące w tych podziemnych tunelach, uznano za idealne do przechowywania wina (stała temperatura powietrza – bez względu na porę roku, wysoka wilgotność względna powietrza oraz brak dostępu światła słonecznego) zaczęto je w tym celu wykorzystywać. Dziś Milestii Mici szczyci się swoim rekordem Guinnessa, a przed wjazdem do tuneli, uwagę turystów zwracają dwie fontanny, w których z butelek do kieliszków przelewa się wino  – w jednej białe, w drugiej – czerwone. Tak właściwie, rzecz jasna, nie jest to wino ale woda, imitująca wino – jakkolwiek przekaz jest jasny: „witamy w krainie winem płynącej”…

O ile piwnice w Milestii Mici są największe, o tyle największą renomą cieszy się Cricova. Winnica, której geneza jest analogiczna, mieści się także na przedmieściach Kiszyniowa – ale w kierunku północnym. Cricova to synonim estymy i prestiżu. To miejsce spotkań establishmentu. Nie ma opcji, aby jakakolwiek zagraniczna delegacja, przybywająca do Mołdawii, nie zawitała do Cricovej. Korytarze są tu nieco mniej imponujące – łącznie jest ich ok. 150 km. Po tutejszym podziemnym mieście, gdzie tak samo, jak w Milestii Mici, „ulice” noszą nazwy poszczególnych szczepów winorośli, poruszamy sie elektryczną ciuchcią. Jeśli porównywać – w Cricovej wszystko zdaje się być ładniejsze, bardziej wymuskane. Imponują urządzone z przepychem sale degustacyjne (w jednej z nich turyści kończą oczywiście zwiedzanie). Jeśli zaś chodzi o przechowywane tu wino – najstarsza kolekcja należy do Hermana Goeringa – pochodzi z 1902 roku. Co pewien czas, jedna z butelek wystawiana jest na sprzedaż – osiągane ceny są zawrotne. Butelki wina przechowywane są w casach. Zwiedzając, natrafiamy na casy należące do wielu znanych osób – polityków i przedstawicieli show biznesu. Kolekcję swoją gromadzi tutaj m.in. pani kanclerz Angela Merkel, czy Donald Tusk. A tak naprawdę każdy z nas może w Cricovej przechowywać swoje butelki wina – tym bardziej, że koszt nie jest wcale astronomiczny (1,5 USD od butelki za rok). Z Cricovą wiąże się kilka legend – ta najbardziej znana odnosi się do Jurija Gagarina, który to miał zawitać tutaj po podboju kosmosu. Astronauta w podziemiach Cricovej spędził dwa dni, po czym miał próbował wyjść o własnych siłach – co okazało się zadaniem trudnym… Co jeszcze warto wiedzieć o Cricovej? – otóż jest to największy w Mołdawii producent wina musującego. Co więcej – do jego produkcji wykorzystuje się metodę klasyczną (wtórnej fermentacji) – czyli tą samą, którą wynalazł Dom Perignon, i którą do dziś kultywuje się we francuskiej Szampanii do produkcji tamtejszych szampanów.

Trzecią i zarazem ostatnią z rekordowych winnic jest Chateau Purcari. Na tle wcześniejszych, wypada bardzo kameralnie i wydaje się być najmniej skomercjalizowana. Jej rekord polega na tym, że jest najstarszą z mołdawskich winnic. Na butelkach produkowanych w niej win widnieje rok 1827. Choć tradycje winiarskie w rejonie Purcari sięgają czasów znacznie odleglejszych, winnica w swojej obecnej formie istnieje właśnie od 1827. Określenie „chateau”, stosowane w nomenklaturze francuskich winiarzy, oznacza, że w winnicy odbywa się kompletny cykl produkcji wina – począwszy od uprawy winorośli, przez zbiory owoców, fermentację w stalowych kadziach, leżakowanie w beczkach, butelkowanie – aż po magazynowanie i sprzedaż. W rejonie Purcari panuje wyjątkowo korzystny, pod względem uprawy winorośli, mikroklimat, na który znaczący wpływ ma bliskość Morza Czarnego (oddalone jest ono zaledwie o ok. 30 km). Chateau Purcari słynie przede wszystkim z faktu, że produkowane tutaj wina od niemal 140 lat trafiają na Dwór Królewski w Wielkiej Brytanii. Wszystko zaczęło się od roku 1878, kiedy to wino pochodzące ze skromnej i nikomu nieznanej, mołdawskiej winnicy, wygrało prestiżowy konkurs. Członkowie jury byli przekonani, że degustują produkt pochodzący z rejonu Bordeaux. Gdy dowiedzieli się prawdy o jego pochodzeniu – ich zdziwienie było ogromne. Od tego momentu Chateau Purcari stało się sławne w skali światowej, a produkowane w nim wina zaczęły podbijać salony. Import na Dwór Królewski w Wielkiej Brytanii zainicjował król Jerzy V – i zwyczaj ten trwa do dziś. Obecna królowa – Elżbieta II, w szczególności upodobała sobie jedno z win – Negru de Purcari (coupage: 70% Cabernet Sauvignon, 25% Saperavi, 5% Rara Neagra). Jest to wino czerwone, wytrawne, o pięknej, rubinowej barwie, łagodnym smaku, a jednocześnie wyrazistym charakterze, który zawdzięcza przede wszystkim gruzińskiemu szczepowi Saperavi. Rara Neagra to, z kolei, lokalny, mołdawski szczep, który niejako stawia kropkę nad „i”, sprawiając, że Negru de Purcari ma to coś, co czyni je wyjątkowym. „Wino Królowej” – bo nikt o nim inaczej nie mówi – smakuje, oczywiście, najlepiej w swojej ojczyźnie – czyli w Mołdawii.

 

Tekst i zdjęcie: Szymon Galas